środa, 22 lipca 2015

,,Włoska symfonia" Agnieszka Walczak-Chojecka

Agnieszki Walczak-Chojeckiej czytałam wszystkie wydane dotąd książki - ,,Gdy zakwitną poziomki", piękną opowieść o kobiecie, która starała się o dziecko, ,,Dziewczyna z Ajutthai", która podobała mi się chyba jeszcze bardziej i najnowszą - ,,Włoską symfonię".


Muszę przyznać, że lubię od czasu do czasu przeczytać tzw. erotyk. Cenię książki wydawane w serii z tulipanem wydawane przez wydawnictwo Filia. Nie są to typowe erotyki, bardziej powieści obyczajowe, romanse ze wspomnianym wątkiem. Nie inaczej było tym razem. Jak to bywa w tym gatunku pozycja jest przewidywalna, idealna na wolne popołudnie. Nie wymaga od nas większych nakładów energii, co mi akurat odpowiada. Przeczytałam ją w dzisiejsze popołudnie i, szczerze mówiąc, po cichu liczę na to, że powstanie kontynuacja.

Marianna Wisłocka od najmłodszych lat czuła pociąg do muzyki. Rodzice sprezentowali jej najpierw fujarkę, potem oddali pod opiekę kobiety, która zajmowała się w domu kultury tą sekcją. To właśnie dzięki niej Mania studiuje w Warszawie. Pewnego dnia, zupełnie nieprzygotowana na zaliczenie z historii sztuki, od swojej promotorki Krystyny Zakrzewskiej, otrzymuje propozycję grania u boku Maestra - Antonia Balamonte. Marianna marzy o stworzeniu własnej symfonii. Czy praca u boku Mistrza jej w tym pomoże? Czy Maestro otworzy wszystkie jej zmysły, nawet te, o których dotąd nie miała pojęcia?

Jak to bywa w takich powieściach nie zabraknie emocji i uczuć, które rozkwitają między głównymi bohaterami. Agnieszka Walczak-Chojecka po raz kolejny już udowodniła, że jeżeli coś robi, to 100 procentowo. Przeczytamy o kompozytorach, którzy tworzyli w danym czasie, poznamy ośrodki, koncerty światowe, na których występie każdy chciałby zagrać. Pod względem merytorycznym nie mogę nic zarzucić tej historii. Co zaś tyczy się samej fabuły, jest dosyć przewidywalna, ale czy nudna? Może odrobinę. Z drugiej strony zaś trudno wymyślić jakąś porywającą powieść, gdzie wiadomo, jak to powinno się skończyć. Nie myślcie jednak, że jest to coś a'la harlequin, który kupowaliśmy za kilka złotych kilkanaście lat temu. Nie, to coś o wiele głębszego. Nie żałuję, że skusiłam się na ,,Włoską symfonię".



3 komentarze:

  1. No właśnie w pierwszej chwili pomyślałam o harlequinie i obraz babci z tymi książkami pojawił mi się przed oczami ;p
    Z braku laku pewnie bym przeczytała ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozycja w sam raz na letnie popołudnie. Chyba się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Od czasu do czasu lubię poczytać lekko przewidywalne lektury, choć erotyk to akurat nie mój ulubiony gatunek.

    OdpowiedzUsuń